niedziela, 18 stycznia 2015

Bananafishbones

Na wstępie chciałabym Was bardzo mocno przeprosić za moją długą nieobecność i za to, że wciąż nie pojawiła się reszta zamówień. Stało się tak, że z dnia na dzień moja zdolność pisania osłabiła się do tego stopnia, że nie jestem w stanie sklecić dwóch zdań bez stękania. Cały czas jednak staram się iść do przodu z zamówieniami, nawet jeśli dopisuję tylko po jednym zdaniu. Skończę to i na pewno dodam, ale muszę prosić Was o jeszcze trochę cierpliwości. Jeszcze raz przepraszam. Chciałam również podziękować wszystkim za komentarze. Cieszy mnie niezmiernie, że to, co piszę w jakiś sposób do Was przemawia :).
  
SERIA: The Cure
TYTUŁ: Bananafishbones
BOHATEROWIE: Huang Zitao,  Kim Minseok
GATUNEK: AU, romans
OSTRZEŻENIA: Tao jako uparty osioł, liczy się? XD
OPIS: Pierwsze opowiadanie z serii The Cure. Wygrzebałam je z otchłani mojego pisarskiego folderu. Są trzy opowiadania z tej serii, a całość pisana była w czasach, gdy jeszcze niezbyt dobrze znałam EXO i charaktery poszczególnych członków. Dlatego też Tao minął się z kanonem. Ale mam sentyment do tego opowiadania, więc życzę Wam miłego czytania.



A palace of stones
Of your bananafishbones
I'd buy you a hundred years old
To celebrate our difference
Theorise and talk yourself
Until you're tired and old

Każdego dnia snuł się po muzeum niczym duch. Chodził między gablotami, w których spoczywały różnego rodzaju eksponaty z czasów prehistorycznych i oddawał się rozmyślaniom na temat istnienia świata oraz tego, w jaki sposób koegzystuje z wszechświatem.
Dla wielu, te wszystkie znaleziska były jedynie złożonym kamieniem i sznurkiem, ale dla niego miały głębszy sens. Były potwierdzeniem rozwoju, zaczątkiem tego, co świat posiadał teraz. Pierwsze narzędzia, broń, przedmioty domowe. To wszystko było świadectwem wciąż trwającej przemiany człowieka.
Te wszystkie, z pozoru nic nieznaczące rzeczy trzeba było chronić tak, aby wciąż trwały i mogły uświadamiać ludziom, że nie istnieje jedynie „dzisiaj”. Jest też to, co było. Historię należało pielęgnować.

Zaczynając pracę w tym miejscu nie sądził, że spotka się z tak ogromną ignorancją ze strony innych. Odwiedzający muzeum często wyśmiewali toporność ludzi pierwotnych; nie pomyśleli, by przystanąć na dłużej i skupić się na całokształcie. Być może wtedy doszliby do innych, bardziej odpowiednich wniosków niż to, że sami są lepsi, bo żyją w cywilizowanym świecie i śpią na pieniądzach.
Huang Zitao na każdym kroku musiał powstrzymywać się przed ucieraniem im nosów.
Jako dozorca musiał zważać na słowa i często odmawiać sobie możliwości wypowiedzi. Ta rola przypadała kustoszowi, który był takim samym ograniczonym człowiekiem jak wielu z tych, którzy wpadali do muzeum, by zająć sobie jakoś nadmiar czasu wolnego. Nie widział w nim prawdziwej pasji.

- Zitao, dziś mamy trochę pracy, bo przyjmujemy grupę studentów. Pilnuj żeby nie narozrabiali i pod żadnym pozorem się nie odzywaj. Już wystarczająco wielu ludzi zraziłeś do nas i do tego miejsca.
Kustosz był starszym mężczyzną z idealnie przyciętą bródką, zaczesanymi do tyłu włosami i orlim nosem. Był strasznie chudy, ale zawsze nienagannie ubrany. Tylko to Tao w nim cenił.
- Gdyby to ode mnie zależało już dawno bym cię zwolnił, ale wolontariatu nie możemy się pozbyć, bo postawiłoby to nas w złym świetle. Dlatego zachowuj się.
Po tych słowach kustosz opuścił hall, kierując się do swojego gabinetu na drugim piętrze, zostawiając Zitao z zaciśniętymi pięściami i morderczym spojrzeniem.
Nie lubił, gdy ktoś traktował go w taki sposób. To, że miał dopiero osiemnaście lat, wcale nie znaczyło, że był popychadłem, które należało wykorzystywać i ustawiać po kątach. Huang Zitao od dziecka wykazywał ogromną samodzielność i z natury był całkowitym indywidualistą, a co za tym szło, nie był człowiekiem łatwym w obejściu. Czasami prowokowało to wiele niepotrzebnych sporów, które później kustosz mu wypominał.

***

Po studentach każdy zawsze spodziewał się odpowiedniej powagi, skupienia oraz poziomu. Prawda była trochę inna, bo właśnie miał przed sobą grupę rozbawionych chłopaków, którzy przepychali się między sobą, potrącali ramionami gabloty, przekrzykiwali się i przyprawiali Zitao o koszmarny ból głowy.
Być może zachowywał się jak zdenerwowany starzec, ale nic nie mógł na to poradzić. Od zawsze preferował ciszę i spokój. Dlatego też zapisał się na wolontariat i jak lew walczył o przydział do muzeum. Nie myślał tylko, że jego robota będzie tak ciężka, bo o ile fizycznie nie miał na co narzekać, to psychicznie czuł się bardzo wymęczony.
Na razie stał z boku i przysłuchiwał się wykładowi kustosza na temat danych przedmiotów, zastanawiając się, za jakie grzechy musi tu kwitnąć? Z każdym kolejnym dniem coraz bardziej żałował decyzji o podjęciu się pracy w tym miejscu. Miał nadzieję się czegoś nauczyć, ale jedyne, co robił to sprawiał wrażenie groźnego obrońcy sterty starych kamieni i innych śmieci, którego nikt nie szanował.
- Wasz wykładowca polecił mi, bym podzielił was na pary i każdej przydzielił trzy przedmioty do opracowania. Udostępnię wam również zapiski i inne przydatne informacje.
Mimo iż kustosz był raczej wątłej postury, jego głos roznosił się z ogromną siłą po dużym hallu. Zitao musiał przyznać, choć bardzo niechętnie, że mężczyzna ma charyzmatyczny wydźwięk. Czego trochę mu nawet zazdrościł.

Dzielenie ich na pary zajęło trochę czasu, ale on cierpliwie stał z boku, starając się nie rzucać w oczy. Mimo wszystko wciąż czuł na sobie zaciekawione spojrzenia, które strasznie go drażniły.
Wiedział, dlaczego tak na niego patrzą. Nie wyglądał jak zwyczajny nastolatek. Wiecznie ubrany na czarno, często przywodził innym na myśl jakąś postać z horroru. Zawsze miał pod oczami cienie, których nie mógł się pozbyć. Nie miało znaczenia, o której godzinie chodził spać. One zawsze mu towarzyszyły dodając tajemniczości jego oczom, koloru ciemnego brązu.

***

Jego życie było nudne. Zawsze chciał być podróżnikiem, ale jak na razie ograniczała go szkoła i finanse, więc gnił w Seulu, który przytłaczał go swoim ogromem.
Lubił rozmyślać o tym, jakby to było odwiedzić najdziksze zakątki świata, spróbować nowych potraw, poznać nowych ludzi i ich obyczaje.
Pozostawał w swoim świecie marzeń, gdy nagle poczuł jak coś na niego wpada. W pierwszej chwili pomyślał, że to przewrócona przez kogoś gablota, ale jak się później okazało był to jeden ze studentów. Jak na złość właśnie ten, który najdłużej mu się przyglądał.
Miał dziecięcą twarz, duże oczy, mały nos i usta rozciągnięte w przepraszającym uśmiechu. Skojarzył się Zitao z ogromnym chomikiem.
- Przepraszam, to ten dureń mnie pchnął – wskazał na stojącego nieopodal innego chłopaka, który miał na twarzy triumfalny wyraz.
Tao zbył ich pogardliwym prychnięciem i poprawiając koszulę przeszedł w inne miejsce. Byle jak najdalej od tych dziwnych osób. Kątem oka dostrzegł jeszcze jak ta dwójka popycha się nawzajem, mrucząc coś do siebie. Wyglądali jak psotne dzieci, które o coś się kłócą.
Zitao pokręcił głową i skupił wzrok na suficie. Po stokroć wolał obserwować jego biel niż całą resztę.
- Ja naprawdę nie chciałem na ciebie wlecieć, to znaczy... Nie zrobiłem tego specjalnie.
Głos był przyjemny, ale nie mógł dać tego po sobie poznać. Za wszelką cenę wolał pozostać w pancerzu złożonym z upartości osła i indywidualizmu.
- Nie powinieneś czasem wykonywać zadania? - zapytał, przesuwając wzrok na jedną z gablot, na której już było pełno odcisków palców, a nawet przyklejona guma do żucia. Zero poszanowania dla historii.
- Tak, ale wyglądasz jakbym wybił ci rodzinę, więc chciałem wiedzieć czy jesteś na mnie zły. Bo ja nie lubię jak ktoś się na mnie wścieka.
Zitao powoli skierował spojrzenie na chłopaka o dziecięcej twarzy, która jednak ani trochę go nie rozczuliła.
- A jak ci powiem, że nie jestem zły, to sobie pójdziesz?
Chłopaczek wydął wargi i po chwili uśmiechnął się radośnie.
- Wiem o co chodzi. Nie możesz rozmawiać jak jesteś w pracy. W porządku, rozumiem. Poczekam aż skończysz, więc będziemy mogli sobie normalnie pogadać. To do zobaczenia!
Zanim Zitao zdążył zaprotestować lub powiedzieć cokolwiek innego chłopak pomachał mu i zniknął w tłumie studentów.
- Za jakie grzechy?

***

Kolejne dwie godziny były okropną męczarnią. Niewiele miał do roboty oprócz stania i nadzorowania pracy reszty, przez co wynudził się za wsze czasy. Dodatkowo musiał znosić radosne uśmiechy natrętnego osobnika, który na każdym kroku łapał jego spojrzenie, by mu pomachać lub ukazać swój stan uzębienia.
Z jakiegoś powodu strasznie denerwowała go otwartość tego człowieka. Dlaczego nie mógł robić tego cholernego zadania bez wpatrywania się w niego? To było niekomfortowe i irytujące.
- Zitao nie rób takiej grobowej miny. Coś ci mówiłem na temat odstraszania ludzi – mruknął kustosz przechodząc obok, obdarzając go ostrzegawczym spojrzeniem.
Zitao uśmiechnął się od niechcenia, dając mężczyźnie do zrozumienia, że wcale nie ma na to ochoty. Ten tylko wywrócił oczami i odszedł, by nieść pomoc ciężko pracującym uczniakom.
Chwilę trwało zanim uświadomił sobie, że stoi przed nim ten nieznośny chłopak, w dłoniach trzymał pomiętą kartkę papieru. Jego twarz radosna i... Zarumieniona?
- Czego chcesz? - burknął, próbując go spławić swoim nieprzychylnym nastawieniem, ale studencik wydawał się w ogóle tego nie zauważać.
- To mój numer. Było by miło gdybyś zadzwonił. Chciałbym cię lepiej poznać – podsunął kartkę bliżej Zitao, który z kolei odsunął się kawałek.
- Posłuchaj... - zaczął, ale chłopak od razu wpadł mu w słowo, siłą wciskając kartkę w dłoń.
- Wiem, wiem. Nie możesz rozmawiać, bo pracujesz. To zadzwonisz, nie? Super. Miałem zostać i poczekać aż skończysz pracę, ale muszę już lecieć. Do usłyszenia.
- Co do licha...? - zapytał sam siebie, kiedy został sam w pomieszczeniu. Pierwszy raz w życiu przydarzył mu się tego typu cyrk, kiedy całkowicie został przyparty do muru. Co ten chomik sobie wyobraża?

***

Kilka kolejnych dni spędził na wymazywaniu z pamięci twarzy tego natręta, ale to nie było takie proste. Im bardziej chciał o nim zapomnieć, tym częściej łapał się na tym, że ta irytująca twarz wciąż uparcie jawi mu się przed oczami.
Był piątek. Ostatni dzień pracy, któremu towarzyszyło mocne postanowienie poprawy, przez co rozumieć się miało całkowite wyrzucenie z głowy tego przeklętego chłopaka.
Rozmyślanie o pączkach z kolorowym lukrem nie było na zbyt wysokim poziomie i na pewno nie było w jego stylu, ale w cudowny sposób pozwalało mu się oderwać od twarzy siejącej spustoszenie w jego niegdyś zrównoważonym umyśle.
- Zjadłeś dzisiaj dwadzieścia pączków, Zitao. Dobrze się czujesz?
Nie miał ochoty rozmawiać z kustoszem, ale ten już zwęszył temat, podchodząc bliżej niego. Jego małe oczka wyrażały prawdziwe zaciekawienie, które Zitao miał ochotę zmazać pięścią. Nie lubił, gdy ktoś wtrącał się w jego sprawy.
- Czy wyglądam jakbym się źle czuł? - mruknął, odkładając na talerz niedokończonego pączka z różowym lukrem i wiórkami kokosowymi.
- Coś cię męczy chłopcze. A na wewnętrzne rozterki najlepsza jest rozmowa. Wiem, co mówię. W końcu kiedyś sam byłem młody – westchnął głośno – Musi chodzić o miłość. Zgadza się, Zitao?
Chłopak speszył się, co nie umknęło uwadze mężczyzny. Uśmiechnął się pocieszająco, postanawiając kontynuować swój wywód.
- Miłość to piękne uczucie. Sprawia, że nasze życie nabiera sensu, wszystko maluje się w kolorowych barwach, chce nam się żyć, a ta jedna, jedyna osoba zajmuje całe nasze myśli. Powiem ci coś Zitao. Zapewne uznasz to za stek bzdur, bo jesteś uparty i na każdy temat masz swoje zdanie, ale czasami warto odłożyć upartość na bok i pozwolić uczuciu rozkwitnąć. Nasze życie nieustannie składa się z powodzeń i niepowodzeń, ale nie możemy się bać żyć, rozumiesz?
Zitao prychnął rozzłoszczony, bo nie wiedział, co odpowiedzieć. Nigdy wcześniej nie doświadczył miłości, nie potrafił się obejść z tą myślą i przede wszystkim nie potrafił rozmawiać o swoich uczuciach.
- Miłość to głupota – mruknął walecznie, posępniejąc.
- Masz po części rację. Często jest niewdzięczna i rani, robiąc z nas głupców, ale to jest jedno z doświadczeń, które zbieramy do końca życia. Jedni mają więcej szczęścia na tej płaszczyźnie, inni trochę mniej. Wiem jednak z doświadczenia, że jeśli czegoś nie spróbujesz, to możesz później tego żałować. Nie będę ci tu prawił już więcej kazań. Masz swoje lata, na pewno też wiesz, co robisz. Życzę ci szczęścia Huang Zitao i mam nadzieję, że kroki, które podejmiesz w dalszej wędrówce przez życie będą odpowiednie.
Wypowiedzi kustosza zawsze były nasączone pewną dozą filozofii, która nie każdemu przypadała do gustu. Jedną z takich osób był Zitao, ale teraz musiał zrobić to, czego oczekiwał od innych ludzi. Zatrzymać się i przemyśleć wszystko. Czy to, co zaczęło się z nim dziać, te wszystkie dziwne, nieznane mu dotąd odczucia, to faktycznie miłość?
Od zawsze wierzył w to, że nie został stworzony do kochania. Introwertyczny, często zbyt uparty i pewny siebie nie stanowił odpowiedniej partii dla drugiej osoby. Nigdy nie był wylewny, a każdą oznakę sympatii przyjmował z widocznym zażenowaniem.
Zrezygnowany spojrzał na niedokończonego pączka, do którego podleciała opasła mucha i niemalże radośnie osiadła na nim by potaplać się w lukrze.
W pewnym momencie tknęła go myśl. Przecież Huang Zitao nigdy się nie poddawał, zawsze parł do przodu mimo wszelkich barier i niedogodności. To uczucie, które dla wielu ludzi stanowiło priorytet w życiu, dla niego było czymś, co kolidowało z jego naturą.
Nie mógł pozwolić, by go powaliło i zdegradowało jego życie do uczuciowego bałaganu.
- Czy mógłbym dzisiaj wcześniej iść do domu? O ile mi wiadomo, dzisiaj już nie przewidujemy żadnych odwiedzających – powiedział pewnym głosem, który zaskoczył kustosza.
- Tak. Możesz wyjść wcześniej, ja mam jeszcze trochę papierkowej roboty – mężczyzna wstał z krzesła – I pamiętaj o tym, co ci powiedziałem, Zitao. Możesz mnie nie lubić, ale to nie zmienia faktu, że żyję dłużej od ciebie i o pewnych sprawach mam większe pojęcie. Do widzenia.

- Głupi, filozoficzny dupek – mruczał do siebie wychodząc z muzeum. Nie potrzebował żadnych dobrych rad żeby poradzić sobie z problemem. Był dużym chłopcem i sam wiedział, co dla niego najlepsze, i na pewno nie miał zamiaru pakować się w znajomość z tym studentem o idiotycznej twarzy.
Był tak zajęty zapewnianiem samego siebie, że jest samowystarczalny, że w wpadł na kogoś. Zderzenie było mocne, ale Zitao zdołał się utrzymać na nogach. Druga osoba, jak się okazało – chłopak - upadł na ziemię, tłukąc boleśnie łokieć.
Zitao spojrzał na niego i dopiero po chwili dotarło do niego, że znów ma przed sobą studenta, który kilka dni wcześniej uraczył go toną swoich uśmiechów i numerem telefonu, który teraz spoczywał pognieciony w kieszeni jego spodni.
- Przepraszam – bąknął, czuł się źle w zaistniałej sytuacji. Nie cierpiał przepraszać ludzi, więc to słowo z oporem przeszło mu przez gardło.
Chłopaczek zadarł głowę do góry, wciąż siedząc na ziemi i jego dziecięcą twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, który odznaczył się bardzo mocno w pamięci Zitao.
- Nic się nie stało – osobnik podniósł się pocierając stłuczony łokieć, z którego sączyła się krew. To nie wyglądało zbyt dobrze.
- Nie zauważyłem cię.
- Nie zadzwoniłeś – w jego głosie słychać było nutki zawodu. Zitao poczuł się dziwnie w tym momencie. Coś go ukłuło w miejscu, gdzie znajdowało się serce. Czyżby to były... Wyrzuty sumienia?
- Zgubiłem twój numer. Powinniśmy to opatrzyć – wskazał na łokieć i kiedy między nimi zaległa niezręczna cisza, wypuścił powietrze z płuc, podenerwowany chwycił chłopaka za rękę i pociągnął w stronę muzeum.
W hallu spotkali się z kustoszem, który spisywał coś w swoim dużym, czarnym notatniku, chodząc od gabloty do gabloty. Spojrzał na nich, a w jego oczach widać było radosne ogniki. Coś podpowiedziało Zitao, że on doskonale wiedział o tym, co działo się wewnątrz jego głowy i, że było to związane z tym cholernym chomikiem.
- Potrzebuję apteczki – prychnął, a kustosz tylko machnął ręką w stronę pomieszczenia dla ochrony.
Teraz nie było w nim nikogo.
Zitao wskazał mu miejsce, w którym ten usiadł, a sam wyjął z szafki apteczkę. Usiadł obok dziwnego studenta stawiając pudełko na stole. Wyjął z niego wodę utlenioną, gazę i bandaż, po czym chwycił rękę starszego w mało delikatny sposób. Już z większym wyczuciem oczyścił ranę i wreszcie mógł się zabrać za bandażowanie. Cały czas czuł na sobie jego spojrzenie, które działało na niego w dziwny sposób. Robiło mu się na przemian gorąco i zimno, ale postanowił zachować kamienną twarz, skupiając się na bandażowaniu.
- Powinienem cię przeprosić. Czasami za bardzo się ekscytuję i później ludzie mają mnie za totalnego idiotę – wymamrotał. Jego głos był tak samo przyjemny jak kilka dni temu – Nie musisz do mnie dzwonić, jeśli nie chcesz.
Zitao podniósł wzrok i napotkał jego duże oczy, które były tak samo słodkie jak jego malutki nos i ładnie zarysowane usta.
- Dlaczego w ogóle dałeś mi ten numer? Byłem niewystarczająco nieprzyjemny?
Chłopak uśmiechnął się w odpowiedzi, jego policzki pokryły się lekkimi rumieńcami, które ku rozpaczy Zitao tylko dodały mu uroku.
- Wydajesz się być interesującym człowiekiem. To źle, że chciałem cię lepiej poznać?
- Nie lubię natrętów. Sam sobie wybieram znajomych – znów to robił, po raz kolejny nie wiedząc jak się ma zachować powoływał się na złośliwość. Zauważył, że uśmiech znika z ust chomika i choć bardzo chciał, to nie mógł czuć satysfakcji.
- Z takim podejściem to pewnie kumplujesz się jedynie samym sobą.
Zitao ostatkami sił powstrzymał się przed uśmiechem, bo studencik miał rację. Zitao nie miał przyjaciół, bo nikogo do siebie nie dopuszczał, co nagle wydało się żałosne. Był samotnym, zgryźliwym osiemnastolatkiem. Czy tak powinno być?
- Nie narzekam – odpowiedział, zerkając przelotnie na usta chłopaka, by sprawdzić czy nie czai się tam jakaś mała radość.
- Nie możesz zrobić wyjątku?
- Gotowe – odsunął się jak najszybciej od towarzysza, pochował wszystko z powrotem do apteczki i odłożył ją na miejsce.
Po dłuższej chwili odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz z przyczyną jego problemów psychicznych – chłopakiem, w którym prawdopodobnie się zakochał. Stali bardzo blisko siebie, na tyle blisko żeby wyczuć bijące od siebie ciepło.
Chłopak przyglądał mu się przez moment, jego twarz wyrażała fascynację, która dźgnęła Zitao ponownie w serce. Nikt nigdy tak na niego nie patrzył, w niczyich oczach nie czuł się tak wyjątkowo. To było dziwne. Niezbyt złe i na swój sposób nawet przyjemne. Czy to w ogóle możliwe żeby zakochać się w tak krótkim czasie, w ogóle tego kogoś nie znając?
- Podobasz mi się. Od dłuższego czasu, jeśli mam być szczery. Często przychodziłem tutaj żeby odpocząć od świata i wtedy cię zobaczyłem. Kłóciłeś się z kustoszem. Wyglądałeś tak... - poszukał odpowiednich słów, ale nie udało mu się to – Masz w sobie to coś. Tak po prostu – po tych słowach niespodziewanie przysunął się, by złożyć na ustach Zitao niezdarny, szybki pocałunek. Był niższy, więc musiał stanąć na palcach.
Zitao chciał zrobić tyle rzeczy. Odepchnąć go, potraktować kopniakiem, przemodelować mu twarz, a jedyne, na co się zdobył, to pogłębienie pocałunku.
Do jego uszu dotarł cichutki jęk i nie wiedział, do którego z nich należał, ale przerobił każdą komórkę jego ciała na błagający o zaspokojenie bałagan.
Nie myśląc zbyt wiele o tym co robi, wplótł palce we włosy drugiego i przygryzł jego dolną wargę.
- Wlazłeś mi z butami w życie, zrobiłeś wodę z mózgu - warknął, gdy oderwali się od siebie żeby zaczerpnąć powietrza.
- Pocałowałem i nie żałuję. Tak na marginesie... Nazywam się Kim Minseok.
- Huang Zitao – westchnął w odpowiedzi i przyciągnął go do kolejnego pocałunku żeby już nic więcej nie mówił.
To uzależniało, ale postanowił, że nigdy się do tego nie przyzna. W końcu jest Huang Zitao. Najbardziej upartym człowiekiem świata. Cholerny chomik.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy